Wsiadłem kiedyś do tramwaju. Przejechaliśmy kilka przystanków… po czym zgasły światła, ekrany stały się czarne i ogólnie rzecz ujmując – skończył nam się prąd.
Uradowałem się niezmiernie! Ależ to było piękne w swej prostocie – jedziesz, nie jedziesz.
Ludzie marudzą, klną i wymachują rękami do Bogu-ducha-winnego kierowcy. A ja stoję roześmiany pośród nich. Czemuż miałbym nie być?
Jeśli tego nie rozumiesz i wydaje Ci się, że z całą pewnością nie ma tam powodów do uśmiechu, to może chociaż pomyśl o tym, by zachować spokój takiej sytuacji?
Wtedy wysiądziesz z tramwaju, poszukasz alternatywy i, może lekko spóźniony, dotrzesz na miejsce.
Jeśli natomiast i to przysparza Ci problemów, bowiem: ‘cholerny tramwaj się zepsuł, teraz się spóźnię do pracy!’ – wychodząc z tramwaju rozerwiesz kurtkę, może się potkniesz, a potem na drodze spotkasz kolejnych, niemiłych ludzi, którzy wręcz sprzysięgli się, by zrujnować ten, i tak beznadziejny dzień.
A ja w tym czasie, śmiejąc się radośnie – bo przecież jeszcze mi się to nie zdarzyło! ciekawe po co miało się tak stać? – stanę wpatrzony w piękno wschodzącego słońca, wychwalając akt wszego stworzenia.
Tako było, jako rzekłem.
Dodaj komentarz